niedziela, 30 grudnia 2012

Ważne!!!


Mam do was pewną sprawę, chcę wam powiedzieć o blogu który stworzyłam wczoraj ;) 
Więc jeśli chcenie wiedzieć o następnych rozdziałach albo poczytać moje One Shoty to zapraszam na mojego głównego bloga, na którym jest spis wszystkiego co piszę oraz linki i TYLKO I WYŁĄCZNIE TAM BĘDZIECIE MOGŁY DOWIEDZIEĆ SIĘ O NOWYCH ROZDZIAŁACH.

więc oto mój główny blog:  KLIK  

NOWE ROZDZIAŁY OCZYWIŚCIE NADAL BĘDĘ PUBLIKOWAŁA NA TYM BLOGU!
jeśli ktoś czegoś nie rozumie, to nie napisze w kom. a postaram się to dokładniej wyjaśnić

Love u all.
Laura Nowak

piątek, 28 grudnia 2012

Prolog pt. You never know how strong you are


Szłam ulicą wpatrując się tępo w szary i popękany chodnik. Szłam nie zwracając na nic uwagi, nie obchodził mnie otaczający świat. Dla mnie życie już dawno straciło sens. Stawiałam jak najmniejsze kroczki, nie śpieszyło mi się do domu, o ile można miejsce w którym mieszkam nazwać domem. Wiedziałam, że idę na skazanie, na kolejną dawkę przekleństw, siniaków i przemocy. Tak jak każdego dnia strach wyżerał mnie od środka, do tego nie da się przywyknąć, nawet jeśli to wszystko to moja codzienność.
      W końcu stanęłam przed starą i strasznie zaniedbaną kamienicą. Poprawiłam plecak na ramieniu, otrzepałam niewidzialny pyłek z porozciąganego swetra i wiedząc, że już bardziej nie odwlekę tego co ma się zaraz wydarzyć, przekroczyłam próg klatki schodowej. Wolno wspinałam się po schodach wpatrując się w dziury w posadzce i przeróżne obraźliwe napisy na ścianach, które wykonali tutejsi dresiarze. Zauważyłam, że lampa wisząca na drugim piętrze została zbita, pewnie ktoś rzucił w nią piłką, a żarówka w niej co chwilę migała. Szybko pod nią przeszłam bojąc się, że może mi spaść na głowę. Dalszą drogę schodami pokonałam próbując nie wdychać smrodu zgnilizny roznoszącego się po całej kamienicy, do tego zapachu nie dało się przyzwyczaić. Dotarłam na ostatnie piętro i głośno wzdychając otworzyłam stare drzwi do mieszkania nr. 13, które strasznie zatrzeszczały. Skrzywiłam się słysząc ten nieprzyjemny dźwięk i wiedząc, że on wie iż już wróciłam. Jak najciszej potrafiłam zdjęłam ze stóp stare trampki i położyłam je równo przy ścianie, z której schodziła błękitna tapeta.
 - Ah moja córcia wróciła –  zamarłam słysząc ten zachrypnięty głos. Zacisnęłam powieki wmawiając sobie, że może tym razem będzie inaczej, może…


________________________________________________________________________

Więc oto prolog opowiadania, które będzie nosiło tytuł: You never know how strong you are ( w skrócie: YNKHSYA ) 
Mam nadzieję, że wam się spodoba i będziecie dodawać jak najwięcej komentarzy ;) 
Mam zamiar przeprowadzić mały remament i albo przeniosę wszystkie swoje opowiadania na tego bloga albo założę zupełnie nowego i tam wszystko wstawię, żeby wszystkie moje mazgroły były w jednym miejscu ;)
Więc może się zdarzyć, że w najbliższych dniach będzie panował tutaj mały bałagan za co przepraszam!
Mam zamiar teraz zaczać pisać nowy rozdział na Cambio, bo bardzo dawno mnie tam nie było ;)

~ Love u all ~ <3
 - by Laura Nowak 

wtorek, 25 grudnia 2012

Świąteczny One Shot pt. Nie wiesz co jest dzisiaj...


 Wybiegłem z mieszkania zarzucając na ramiona kurtkę zimową, poprawiłem pośpiesznie pasek olbrzymiej torby na ramieniu, po czym szybko zacząłem zbiegać po schodach. Obym tylko się nie spóźnił… oby nie było korków…
 - Zayn – usłyszałem za sobą dobrze mi znany głos starszej kobiety. Odwróciłem się zdezorientowany, przecież mówiłem jej kilka razy, że nie musi mi podlewać kwiatków pod moją nieobecność, czyżby znów chciała mi to zaproponować? Przecież ja nie mam żadnych kwiatków! Kobieta zaśmiała się widząc moją poddenerwowaną minę, pokręciła głową z politowaniem. – Mój drogi, rozumiem że się spieszysz, ale drzwi do swojego mieszkania mógłbyś zamknąć na klucz. Przecież ja nie będę stać na straży przez cały czas. – pacnąłem się otwartą dłonią w czoło przeklinając siebie i moją głupotę. Cholera jasna, zaraz mi samolot odleci! Zrzuciłem bagaż z ramienia i zacząłem wspinać się w górę schodów gdzie stała staruszka. Minąłem ją posyłając jej uśmiech, który odwzajemniła. Nie to żebym jej nie lubił, bardzo miła starsza pani. Kobietka ta pełni rolę mojej mamy, pomaga mi kiedy tego potrzebuję, zaprasza na herbatkę z konfiturami albo opieprza mnie kiedy wracam do domu schlany. Co się zdarzyło kilka razy… nie wiem co bym bez niej zrobił, bez mojej staruszki sąsiadki. Kochałem ją jak własną babcię, naprawdę! Jedyne co mnie w niej wkurzało to skleroza, prosiłem ją o pożyczenie cukru, a ona wraca z kuchni z pieprzem… taaa tych sytuacji było o wiele więcej.
     Wróciłem na odpowiednie piętro, zamknąłem drzwi na klucz i wróciłem na dół gdzie stała Pani Watson z moją torbą. Odebrałem ją od niej dziękując.
 - Może podleję kwiatki pod twoją nieobecność, dorobiłeś mi klucz do swojego mieszkania, więc nie musiałbyś mi dawać swojego – uśmiechnęła się. Znów skleroza, pomyślałem. Westchnąłem głośno i powiedziałem jej to co zaledwie kilka godzin temu, że nie musi tego robić bo nie mam kwiatków i przypomniałem jej, że już się mnie o to pytała. Na co moja sąsiadka mruknęła pod nosem coś typu: starość nie radość. Zaśmiałem się perliście słysząc jej ulubione powiedzonko.
- Wesołych świąt! – krzyknąłem kiedy kobieta wchodziła już do swojego mieszkania.
 - Wesołych świąt, Zayn – odpowiedziała po czym zamknęła drzwi, a ja pognałem do wyjścia z bloku. Na dworze panował straszny chłód, no ale to przecież zimna, więc nie ma się czemu dziwić. Owijając szalik ciaśniej wokół szyi ruszyłem w kierunku samochodu. Z pośpiechu nawet nie zauważyłem blond chłopaka siedzącego na śniegu i dygocącego z zimna. kątem oka zauważyłem, że siedział na starym kartonie i był owinięty jakimś kocem, jego ubrania pozostawiały wiele do życzenia. Współczuję mu. Pomyślałem, nie myśląc już dłużej o bezdomnym chłopaku wrzuciłem walizkę do bagażnika i odjechałem z parkingu. Modląc się w duchu, aby zdążyć na samolot. Muszę dzisiaj dolecieć do Nowego Jorku, bo jeśli nie to wieczorną wigilię spędzę samotnie, bez rodziny, bez przyjaciół. Pokręciłem głową odganiając od siebie wizję siedzenia w pustym mieszkaniu bez jakiegokolwiek towarzystwa. Muszę zdążyć.
  Zatrzymałem samochód przed głównym wejściem lotniska, szybko wysiadłem zabierając walizkę i skierowałem się do wielkiego budynku. London City Airport było olbrzymie tak więc miałem mały problem ze znalezieniem głupiej informacji. Zdenerwowany rozglądałem się dookoła modląc się o cud. Nagle moim oczom ukazała się tabliczka z literką „i” ,zadowolony udałem się w tamtym kierunku. Przy ladzie stała jakaś starsza pani w czerwono czarnym uniformie. Podszedłem do niej, kobieta posłała mi sztuczny uśmiech, gołym okiem można było dostrzec, że tylko i wyłącznie z przymuszenia wysilała się na bycie miłym, no cóż to była jej praca.
 - Gdzie mogę oddać walizkę, zaraz mam samolot linii Swiss  do Nowego Jorku – pracownica lotniska wystukała coś na klawiaturze komputera marszcząc brwi, przeniosła wzrok z monitora na moją spiętą twarz – Proszę niech pani powie, że jeszcze nie odleciał – wydusiłem z siebie widząc jej współczujące spojrzenie. Złożyłem ręce jak do modlitwy wpatrując się w kobietę, w sumie w duchu modliłem się, żeby powiedziała coś w stylu : Ma pan jeszcze dużo czasu do odlotu, więc niech się pan nie denerwuje. Miałem nadzieję to usłyszeć, choć w głębi duszy wiedziałem, że zaraz się załamię.
 - Niestety, samolot do Nowego Jorku właśnie jest na pasie startowym… Jeśli przybyłby pan troszeczkę wcześniej może by pan zdążył… - w głębi duszy wiedziałem, że nie było jej przykro i miała gdzieś to co czułem. Bo kogo obchodziłyby sprawy zupełnie mu obcego człowieka?!
 - Cholera.. – zakląłem pod nosem uderzając pięścią w ladę. Pracownica nawet nie zwróciła mi uwagi, że nie powinienem się tak zachowywać w miejscu publicznym. Po prostu zajęła się swoimi sprawami nie zwracając ma mnie najmniejszej uwagi, miała mnie w dupie. Szurając butami skierowałem się powolnym krokiem ku drzwiom, którymi kilka minut temu tutaj wszedłem.  Było strasznie tłoczno, więc musiałem manewrować między ludźmi spieszącymi się na swoje samoloty. Nawet nie pytałem czy są jakieś inne samoloty do Nowego Jorku, bo dobrze znałem odpowiedź. Przecież był dzień Wigilii, mnóstwo ludzi tego dnia podróżowało w swoje rodzinne strony, więc to było niemożliwe żeby jakimś cudem znalazło się  wolne miejsce dla mnie. W końcu ku mojej uldze wydostałem się z dusznego holu i mogłem odetchnąć świeżym powietrzem, poprawiłem czapkę zsuwającą mi się na oczy po czym kopnąłem w najbliżej stojący śmietnik, aby pozbyć się negatywnych emocji. Nie chciałem spędzać sam świąt, ale chyba byłem na to skazany. Dlaczego akurat ja?!
   Zatracony w swoich myślach nawet nie zauważyłem, że zdążyłem zajechać pod swój blok, o dziwo w drodze powrotnej nie było korków. Szkoda, że jak jechałem na lotnisko to utknąłem w dwóch dość sporych. Cholera jasna ja to mam szczęście! Jak na złość kiedy jechałem w tamtą stronę to utknąłem  tych cholernych korkach, ale jak już się nigdzie nie spieszyłem to na jezdni było prawie że pusto. Nie użalając się nad sobą wysiadłem z mojego Audi i udałem się zaśnieżonym chodnikiem w kierunku wejścia na klatkę schodową. Bez sensu kląłem pod nosem, i kopałem śnieg na wszystkie strony, cały dobry humor diabli wzięli. Niechcący kopnąłem śniegiem w bezdomnego, którego wcześniej spotkałem pod swoim blokiem. Spojrzał na mnie błękitnymi tęczówkami lekko przestraszony, pewnie zauważył że nie byłem w humorze. Strzepnął z ramion śnieg, który na niego kopnąłem nie odzywając się ani słowem, chyba się mnie bał… ale dlaczego? Przecież na oko był w moim wieku… i chyba na tym podobieństwa się skończyły. On był chudy i mały, a ja wysoki i dobrze zbudowany. On miał niewinny wyraz twarzy, ja natomiast dzięki swojej karnacji i ciemnych włosach przypominałem terrorystę.
 - Przepraszam – powiedziałem tylko i ruszyłem w stronę bloku. Wspiąłem się szybko po schodach na drugie piętro gdzie mieszkałem, otworzyłem drzwi i wszedłem powoli do mojego mieszkanka w którym panowała grobowa cisza. Ani żywej duszy jak zawsze, nienawidziłem mieszkać sam, ale odkąd mój współlokator się wyprowadził nie miałem innego wyjścia – Wesołych świąt Zayn – powiedziałem do siebie po czym napisałem do mamy smsa, że jednak ich nie odwiedzę, bo uciekł mi samolot. Nie czekając na jej odpowiedź udałem się do toalety w celu wzięcia gorącego prysznica.
 Już odświeżony założyłem stary, szary dres i położyłem się na kanapie wpatrując tępo w sufit. Pewnie gdybym zdążył na ten cholerny samolot to teraz ubierałbym z moim chrześniakiem choinkę i spędzał miło czas. W końcu kto nie lubi wygłupiać się ze swoją rodzinką?
 - Zajebiste święta - mój głos przesycony był sarkazmem. Podniosłem się i poszedłem do kuchni, nastawiłem wodę w czajniku. Ciekawe co tym razem pysznego przygotowała moja mama na wigilię? Może tiramisu, albo szarlotkę polaną czekoladą? Na samą myśl pociekła mi ślinka. Czekając aż woda na herbatę się zagotuje wyjrzałem od niechęcenia przez okno. Miałem niezły widok na całe podwórze przed blokiem i na parking. Choć było już ciemno widziałem zarys swojego samochodu, mały plac zabaw, bezdomnego nadal leżącego przy chodniku. Zatrzymałem wzrok na jego drobnej postaci. Widziałem tylko zarys jego sylwetki, chyba leżał na śniegu zwinięty w kłębek. Musiało być naprawdę zimno… A z tego co zauważyłem on nie był zbyt ciepło ubrany. W tym momencie coś we mnie pękło, poczułem coś dziwnego, ból w sercu. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego…
- A co mi tam – znów powiedziałem do siebie co zaczęło się robić coraz bardziej dziwne. Chyba ta samotność w święta nie wyjdzie mi na dobre. Głupieję sam ze sobą.

  Nie zakładając żadnej kurtki ani szalika wyszedłem z mieszkania, nie zamknąłem drzwi, bo wiedziałem, że zajmie mi to zaledwie kilka minut. Gdyby teraz zobaczyła mnie moja sąsiadka, to na pewno by mnie opieprzyła za nieostrożność. Na szczęście jej tu nie było. Na dworzu było strasznie zimno, pożałowałem że jednak nie wziąłem tej cholernej kurtki. Pocierając ramiona w celu rozgrzania się powoli podszedłem do leżącego na śniegu chłopaka. On spał. Zawinięty w stary koc , wyglądał tak bezbronnie. Pochyliłem się nad nim i poklepałem delikatnie po ramieniu. Chłopak mruknął tylko coś pod nosem nie otwierając oczu. Dopiero teraz zauważyłem, że strasznie się trząsł, był blady, a jego pełne wargi sine. Potrząsnąłem nim mocniej. Blondyn otworzył oczy i rozejrzał się zdezorientowany. Mina mi zrzędła, kiedy chłopak usiadł i nieznacznie odsunął ode mnie patrząc na mnie zaniepokojonym wzrokiem.
 - Zimno ci? – spytałem posyłając mu najpiękniejszy uśmiech na jaki teraz było mnie stać. Bezdomny kiwnął lekko głową, nie wiedząc czego może się spodziewać po moim zachowaniu – Co tutaj robisz? Jest Wigilia, powinieneś spędzać ją z bliskimi – powiedziałem kucając obok niego.
 - Nie mam nikogo bliskiego – powiedział cicho spuszczając głowę, jakby się tego wstydził.
 - Czyli jesteś skazany na mnie – szturchnąłem go w ramię po przyjacielsku – Choć – wstałem i wyciągnąłem w jego kierunku dłoń, spojrzał na nią nie wiedząc co zrobić. Uśmiechnąłem się zachęcająco, lecz blondyn jakby przyrósł do tej ziemi, w ogóle się nie ruszył – Nic ci przecież nie zrobię! No chodź, proszę! – w końcu uścisnął moją dłoń swoimi zimnymi strasznie kościstymi palcami. Boże jaki on był chudy! Pomogłem mu wstać, co nie było wyzwaniem, bo ważył bardzo mało. Pociągnąłem go w kierunku bloku, nie sprzeciwiając się poszedł moim śladem ciągnąc za sobą podstarzały koc.
  Zaprosiłem go do mieszkania, niepewnie przestąpił próg rozglądając się dookoła.
 - Czuj się jak u siebie w domu – powiedziałem klepiąc go po plecach. Drobna postać popatrzyła na mnie spod blond grzywki, lekko się krzywiąc.
 - Ja nie mam domu – szepnął. Pewnie nie chciał, żebym dosłyszał to co powiedział, ale wyszło inaczej. Spojrzałem na jego profil, chłopak wpatrywał się w swoje stare trampki, które swoją drogą chyba były kiedyś białe.
 - Przepraszam, nie chciałem żeby to tak zabrzmiało – blondyn machnął tylko ręką, nie chcąc kontynuować tego niezręcznego dla niego tematu. Uśmiechnął się smutno, obdarzając mnie ciepłym spojrzeniem niebieskich tęczówek.
 - Przywykłem – westchnął znów spuszczając wzrok na buty.
 - Dobra, nie stójmy tak w korytarzu i nie smutkujmy! Jest Wigilia, pierwsza gwiazdka się już dawno pojawiła, czyli czas na miły czas, nieprawdaż? Więc zrobimy tak: ty pójdziesz wziąć gorący prysznic dzięki czemu może nie będziesz chory, a ja dam ci cieplutkie ubrania i zrobię kakao, bo lubisz kakao prawda? – chłopak pokiwał ochoczo głową, a ja zaśmiałem się perliście – Tak też myślałem! – pełen energii, która swoją drogą nie wiem skąd się u mnie wzięła, wskazałem chłopakowi łazienkę, a sam wyciągnąłem z szafy jakieś czarne spodnie od dresu oraz białą koszulę i położyłem wszystko pod drzwiami, z za których słychać było szum wody.
  Udałem się do kuchni, ustawiłem mleko na gaz mieszając co raz. W głębi duszy wiedziałem, że robię dobrze, od dawna interesowałem się tylko i wyłącznie swoją osobą, byłem egoistą. Ale jak zobaczyłem tego biednego chłopca to poczułem ucisk w piersi, musiałem mu pomóc. Teraz czułem się o wiele lepiej, w końcu zrobiłem coś dla drugiego człowieka. I wiecie co? Spodobało mi się to i to nawet bardzo. Cieszyłem się, że nie spędzę tych świąt samotnie, będę miał towarzysza. A tym towarzyszem był… no właśnie jak on ma na imię?! No brawo Malik, nawet się mu nie przedstawiłeś! Tylko pogratulować sprytu… może i jestem trochę bezmyślny, bo tak naprawdę nie wiem jak on ma na imię, kim jest i dlaczego mieszka na ulicy. Ale to przecież nie jest najważniejsze, w środku byłem pewien jednego: na pewno nie jest złodziejem ani jakimś zabójcą. Po prostu to wiedziałem i już. Od tego blondyna bije taka naturalność i skromność, że aż to nie możliwe, żeby nie pomóc komuś takiemu jak on. Chociaż go nie znam, to mogę stwierdzić że był troszeczkę jak anioł.
 - Jestem Niall – odwróciłem się słysząc głos mojego gościa. Popatrzyłem na niego trochę zdezorientowany, ponieważ wyrwał mnie z zamyślenia – Nie przedstawiłem ci się wcześniej – dodał widząc zmieszanie na mojej twarzy.
 - A no tak! Wybacz, ale się zamyśliłem – rzuciłem wycierając ręce w ścierkę – Ja jestem Zayn – podałem mu dłoń, którą uścisną, teraz nie była zimna, lecz całkiem ciepła. Wiedziałem, że gorący prysznic dobrze mu zrobi.
 - Na pewno chcesz mnie tutaj? No wiesz… pewnie masz ciekawsze zajęcie na święta niż zawracanie sobie głowy czymś takim jak ja – wskazał na siebie. Pokręciłem głową niedowierzając w to co właśnie powiedział. Czyżby naprawdę miał tak niskie mniemanie o sobie? Zupełnie go nie rozumiałem.
 - Po pierwsze to nie jesteś czymś a kimś – podszedłem do Nialla kładąc mu dłoń na ramieniu – Po drugie ja chcę ciebie tutaj gościć, bo nie chcę żebyś zamarzł na dworze i wydajesz się bardzo miłą osobą z którą chcę spędzić Wigilię, pomimo tego, że cię nie znam. Jedyne czego żałuję to to, że nie zaprosiłem cię wcześniej do siebie – nagle blondyn zbliżył się do mnie i mocno mnie przytulił, zdezorientowany jego zachowaniem, odwzajemniłem uścisk w którym trwaliśmy przez dłuższy czas. Do moich uszu dotarł cichy szloch, nie za bardzo wiedząc co zrobić objąłem go jeszcze mocniej i zacząłem głaskać po plecach.
 - Dziękuję – szepną mi do ucha – Za to, że cię obchodzę – dodał pociągając nosem. Znów zaczął drżeć, tyle że nie z zimna tak jak wtedy na dworzu, a z …. No właśnie dlaczego drżał? Nie
zastanawiając się na tym, bo to w końcu nie było najważniejsze, oparłem brodę na jego ramieniu, żeby było mi wygodniej. Co ten chłopak miał na myśli mówiąc, że go obchodzę? Przecież to było oczywiste, że on mnie obchodzi. Chciałem, żeby spędził miło święta, żeby było mu choć raz dobrze, żeby poczuł ducha świąt Bożego Narodzenia, żeby było mu wygodnie i ciepło. Niall na to zasługiwał, nie raz do roku, a przez cały czas. Więc dlaczego tego nie ma? Gdzie jego rodzina? Gdzie jego dom? Nie wiem co go spotkało w przeszłości, ale to musiało być coś strasznego skoro wylądował na bruku. Mimo, że go dobrze nie znałem, a raczej w ogóle go nie znałem, to wiedziałem, że zasługiwał na dom do którego mógłby codziennie wracać, zasługiwał na rodzinne ciepło. Każdy zasługiwał na rodzinę, miłość i bezpieczeństwo. – Wcześniej nikt się nie zainteresował moją osobą, nikt nie zaprosił mnie do domu, od dwóch lat nie świętowałem Bożego Narodzenia jak normalny człowiek – co stało się dwa lata temu? Chciałem spytać, lecz powstrzymałem się, bo było to dość niestosowne – Ludzie widząc bezdomnego, omijali mnie szerokim łukiem, a jak już podchodzili, to drwili ze mnie, za wszelką cenę chcieli mnie jeszcze bardziej zhańbić, nawet bili mnie. Moi rówieśnicy przechodząc obok mnie wyklinali mnie, znęcali się. To było okropne – zacisnął pięści na mojej koszulce –nie zdajesz sobie nawet sprawy jakie życie potrafi być okrutne – zamilkł. Słyszałem jak pociągał nosem i wycierał ręką łzy. W końcu odsunął się ode mnie, mamrocząc coś pod nosem, że pójdzie do toalety się trochę ogarnąć. Zostawił mnie ze swoimi myślami w kuchni.
Podszedłem do kuchenki nalewając do kubków ciepłe mleko i wsypując do każdego brązowy proszek. Zastanawiając się nad sensem jego słów zaniosłem do salonu napoje i odgrzałem spaggetti, którego dość sporo zostało z wczoraj. Nic lepszego nie mogłem znaleźć w lodówce, więc musieliśmy się zadowolić tym co było. Położyłem na stoliczku przy sofie dwa talerze i sztućce i usiadłem czekając na chłopaka. Wszystkie czynności wykonywałem jak w transie. Co on miał na myśli mówiąc, że życie potrafi być okrutne? Co stało się takiego dwa lata temu? Czyżby wtedy był normalnym nastolatkiem, a potem wszystko mu się spieprzyło? Ale dlaczego co miało miejsce te pare lat temu?! Pytania ciągle chodziły mi po głowie, a brak odpowiedzi trochę mnie zdenerwował. Chciałbym się go o wszystko zapytać wprost, ale to nie byłoby w porządku. Jeśli będzie chciał to mi powie.
 - Mam nadzieję, że lubisz spaggetti, bo tylko to znalazłem w lodówce – podałem mu talerz, blondyn usiadł obok mnie na kanapie. Jeszcze miał trochę czerwone i podpuchnięte oczy od płaczu.
 - Kocham spaggetti! Nawet nie wiesz od jak dawna nie jadłem normalnego posiłku! – uśmiechnął się i zaczął pałaszować swoją porcję, sądząc po jego minie chyba mu smakowało. Chociaż w sumie, jeśli mam wierzyć jego słowom, to mi też by wszystko smakowało, gdybym nie jadł nic normalnego od dawna. Wziąłem swój talerz i też zacząłem jeść. Włączyłem telewizor, spytałem Nialla czy lubi oglądać horrory, chłopak tylko wzruszył ramionami, co  ja uznałem za potwierdzenie. W końcu zdecydowałem, że obejrzymy sobie Dom w środku lasu . Akurat się zaczynał, więc spokojnie mogliśmy obejrzeć. Jak dla mnie ten film nie był w ogóle straszny, ale kątem oka zauważyłem jak mój towarzysz zasłania sobie czasami oczy ręką.
 - Ktoś tu się boi – zaśmiałem się widząc, że chłopak znów zakrywa twarz podczas „strasznego” momentu. Niall wystawił mi język i szturchnął w ramie odrywając wzrok od ekranu.
 - Może i troszeczkę się boje – przyznał – Apsik!  - chłopak kichnął, a mi od razu mina zżędła. Wiedziałem, że to spanie na śniegu nie wyjdzie mu na dobre!
 - Pod koc! – rzuciłem w niego grubym materiałem, którym natychmiast się przykrył – I nasz się nie odkrywać!- pogroziłem mu palcem – Jeszcze by tego brakowało, żebyś się rozchorował – przybliżyłem się do chłopaka leżącego po drugiej stronie kanapy i opatuliłem go ciaśniej kocem – Nie ruszaj się stąd! – udałem się do kuchni i nalałem do dwóch kubków zieloną herbatę, po czym wróciłem do salonu i jeden z nich wręczyłem blondynowi. Chłopak nic nie mówiąc zaczął pić ciepły płyn.
 - Zayn dlaczego jesteś tutaj? – popatrzyłem na niego pytająco gdyż nie zrozumiałem sensu tego pytania – No chodzi mi o to, że widziałem cię dzisiaj jak wychodziłeś z bagażem, a potem wróciłeś zdenerwowany z powrotem. Jeśli mogę spytać, to co się stało? – dzięki niemu zupełnie zapomniałem o tym ,że nie miałem dziś szczęścia, bo nie dotarłem na Wigilię do rodziny. Nie wiem jakim cudem, ale w ogóle się tym nie przejmowałem, nie żałowałem, że się spóźniłem, bo gdyby nie to, to nie poznałbym Nialla. Choć tęskniłem za rodziną i cieszyłem się na to spotkanie, to dzięki blondynowi nie byłem smutny, że jednak ich nie zobaczę.
 - To żadna tajemnica, spóźniłem się na samolot, miałem lecieć do rodziny na święta – wytłumaczyłem.
 - Przykro mi – powiedział, lecz ja tylko machnąłem ręką i wymamrotałem coś  o tym, że niedługo ich może odwiedzę i że wtedy nadrobię święta – Ja przepraszam, za tą całą sytuację w kuchni, ja-ja od tak dawna nie otrzymałem żadnej pomocy, no i coś mnie wzięło i jakoś tak nie wiem dlaczego zacząłem płakać – podrapał się czole nie wiedząc co ma jeszcze dodać. Widać było po nim, że było mu ciężko się wytłumaczyć, ale czy ja go prosiłem o to, o jego tłumaczenia? Nie… więc po co mi to wszystko mówił?
 - Nie tłumacz się – przerwałem mu – Dobrze cię rozumiem, szukałeś pocieszenia – uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu. Byłem strasznie ciekawy, co stało się te dwa lata temu, korciło mnie żeby go o to zapytać, lecz powstrzymałem się. Nie chciałem, żeby ta miła atmosfera, która teraz panowała w pokoju uległa zmianie. Po co niszczyć coś tak miłego?
 - Chyba jednak powinieneś znać całą prawdę… - zaczął, a ja zaciekawiony podniosłem na niego wzrok. Niall wpatrywał się w swój kubek z herbatą i tak jakby w zamyśleniu skrobał napis na nim – Nie chciałeś, żebym marzną, przyjąłeś mnie do siebie na Wigilię. Co jest bardzo miłe i jestem ci wdzięczny – westchnął dalej nie spuszczając wzroku z naczynia – Uważam, że należą ci się wyjaśnienia… Nie wiem czy cię to wszystko interesuje, ale powinieneś wiedzieć, dlaczego nie mam domu i … rodziny – mówiąc to ostatnie słowo przymknął oczy i pociągnął nosem. Przysunąłem się do niego i objąłem jego drobne ciało ramieniem, chłopak nie odsunął się, lecz jeszcze bardziej wtulił w moje ramie. Przyjąłem to za dobry znak. Wiedziałem, że robię dobrze, ten chłopak potrzebował wsparcia i pomocy, a ja chciałem zrobić wszystko, żeby mu pomóc. Mimo, że znałem go zaledwie od dwóch godzin, to miałem wrażenie, że znamy się całą wieczność. Dziwne, nie prawdaż?
 - Jeżeli nie chcesz to… - nie dokończyłem.
 - Chcę… - przerwał mi – Opowiem ci wszystko – dodał ciszej. Dopiero teraz otworzył swoje niebieskie ślepia, kątem oka dostrzegłem, że są zaszklone, po chwili po jego lewym policzku zaczęła spływać pojedyncza łza. Objąłem go mocniej, dodając chłopakowi odwagi – Dwa lata temu byłem zwykłym, beztroskim siedemnastolatkiem. Nie miałem dużo znajomych, zaledwie kilku kolegów, ale nie narzekałem. Uważałem, że życie jest piękne, że mogę wszystko, kochałem przyrodę, sport, uwielbiałem bawić się z młodszym rodzeństwem w ogrodzie. Różniłem się od rówieśników… dla moich kolegów najważniejsze były dziewczyny, imprezy, ja raczej wolałem pograć w nogę, spędzić czas z rodziną. Dużo czasu spędzałem ze swoim kolegą Markiem, po jakimś czasie zacząłem na niego patrzeć nie jak na kumpla, a raczej jak na… - zawahał się na chwilę -  jak chłopak patrzy na dziewczynę – zamilkł i spojrzał na mnie zdenerwowany – Jeżeli się mnie brzydzisz to mogę wyjść…
 - Co? – dopiero po chwili dotarło do mnie ostatnie zdanie, które powiedział – Ależ skąd! Nie mam nic przeciwko homo, mam nawet kilku kolegów innej orientacji, tak więc spokojnie – posłałem mu uśmiech, który odwzajemnił – Możesz kontynuować – dodałem. Chłopak z wyraźną ulgą zaczął opowiadać dalej skrobiąc nadruk na swoim kubku.
 - Nie wiedziałem co się ze mną działo. Coraz częściej zwracałem uwagę na facetów, dziewczyny w ogóle mnie nie pociągały… bałem się… na początku myślałem, że to może jakaś choroba – zaśmiał się kręcąc głową – Wiem to było głupie, ale naprawdę taka myśl przeszła mi przez głowę. Dotarło do mnie, że jestem gejem i zakochałem się w swoim kumplu. Czułem się strasznie niezręcznie w jego towarzystwie, więc w końcu powiedziałem mu co do niego czuję. Potem nastał najgorszy okres mojego życia, wszystko zaczęło się sypać. Mój kumpel odwrócił się ode mnie, po kilku dniach cała szkoła znała moją orientację. Byłem prześladowany. Pewnego dnia wróciłem cały zapłakany do domu po kolejnym płukaniu w szkolnym kiblu. Mama zaczęła mnie wypytywać co mi się stało, dlaczego jestem cały mokry, dlaczego płaczę… Powiedziałem jej wszystko, ona jako jedyna mnie zrozumiała, zaakceptowała mnie takiego jakim jestem. Niestety mój ojciec już nie był taki dobry, kiedy się dowiedział stwierdził, że nie ma już syna, kazał mi się wynosić z domu, bo nie chciał mieszkać pod jednym dachem z pedałem. Nawyzywał mnie, więc spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i opuściłem swój dom. Matka próbowała wpłynąć na decyzję taty, lecz on był nieugięty… wyrzekł się mnie. Nie widziałem ich od dwóch lat… - starł dłonią łzy, które spływały po jego policzkach.
 - Przykro mi – tylko tyle potrafiłem z siebie wydobyć po tym co usłyszałem. Jego historia mną wstrząsnęła, jego własny ojciec wyrzekł się go za coś takiego, za to że jego syn wolał mężczyzn. Nie miałem bladego pojęcia, że na ziemi żyją tak okropni ludzie. Gdybym miał syna, to nigdy bym tak go nie potraktował! Zrobiło mi się strasznie smutno, chciałem jakoś pomóc temu chłopakowi, przecież Niall nie może do końca życia błąkać się po ulicach. Ktoś taki jak on zasługuje na prawdziwą rodzinę, miłość i wsparcie. A nie na coś takiego. Muszę mu jakoś pomóc, ale jak…?
 - Mimo tego jak bardzo mnie skrzywdził, tęsknię za nim – domyśliłem się, że miał na myśli tatę – i za mamą… wiesz co jest najdziwniejsze? To, że po kilku dniach od kiedy mnie wyrzucił, wybaczyłem mu, nie miałem mu za złe tego co zrobił – pociągnął nosem – To chyba dlatego, że go kocham, prawda Zayn?
 - Oczywiście, że tak – uśmiechnąłem się do niego pocieszająco – Wiesz co powinieneś zrobić? – podniósł głowę i popatrzył na mnie pytająco – Powinieneś wrócić do nich i z nimi porozmawiać, może wtedy twój ojciec działał w przypływie emocji, może on też  za tobą tęskni? – odstawiłem swój pusty już kubek na stoliczek, który stał obok kanapy i z powrotem usiadłem obok blond chłopaka. Niall przez chwilę zastanowił się nad moimi słowami, lecz tylko machnął ręką lekceważąco.
 - Gdybyś widział go te dwa lata temu to.. – nie skończył.
 - To było dwa lata temu, nie wiesz co jest dzisiaj – przerwałem mu i zerwałem się na równe nogi – Nie mogę pozwolić, żebyś znów wrócił na ulicę, tak więc wstawaj i ruszamy – pociągnąłem go za rękę gdyż chłopak nie był skory do wyjścia spod ciepłego koca. Po chwili poddał się i poszedł za mną – wręczyłem mu jakąś moją kurtkę, która była już dla mnie za mała, gdyż ta Nialla nadawała się tylko do wyrzucenia. Sam założyłem buty, grubą kurtkę oraz szalik i wyprowadziłem zdezorientowanego chłopaka z mieszkania.
 - Tak właściwie to gdzie jedziemy? – spytał kiedy już wsiadaliśmy do mojego Audi.
 - Jak to gdzie? Do twojego domu – chłopak słysząc to zamarł w bezruchu i rzucił mi przerażone spojrzenie – Wsiadaj – powiedziałem widząc, że Niall miał chęć uciec tam gdzie pieprz rośnie. W sumie nie dziwiło mnie to, że nie chciał ich spotkać, a raczej jego ojca, no ale przecież jeśli z nimi nie porozmawia to może wiele stracić. Jeżeli tata Nialla znów zacznie go wyzywać to nie zapanuję nad sobą i mu coś powiem, a potem wrócę z chłopakiem do mnie i pomyślimy co dalej. Ale mam nadzieję, że jednak będzie inaczej i chłopak znów będzie mógł zasmakować rodzinnego ciepła.
 - Nie chcę – zająkał się – Boję się…
 - Niall, cokolwiek się stanie to cię tam nie zostawię – położyłem rękę na piersi – Przysięgam – na szczęście to poskutkowało i blondyn po chwili wahania wsiadł do auta i grzecznie zapiął pasy. Usatysfakcjonowany usiadłem za kierownicą i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Chłopak po wytłumaczeniu mi jak mam dojechać do jego rodzinnego domu, nic już nie powiedział podczas podróży. Był zajęty własnymi myślami, a ja własnymi. Jadąc do domu Nialla jedno pytanie łaziło mi po głowie i nie chciało mi dać świętego spokoju. Malik co się z tobą dzieje? Właśnie to bardzo dobre pytanie… Nigdy nie zachowywałem się tak jak teraz… zawsze najważniejszy był dla mnie czubek własnego nosa no i może losy rodzinny i nic poza tym. Nie zwracałem uwagi na uczucia innych ludzi. A teraz… teraz byłem jak nie ja. Gdy zobaczyłem Nialla leżącego na śniegu, poczułem wewnętrzy ból, nigdy wcześniej czegoś takiego nie odczuwałem. Było mi go szkoda, dlaczego? Może dlatego, że był taki bezbronny i był w moim wieku? Nie wiem co mną kierowało. W moim sercu obudziło się tak jakby ciepło i współczucie dla drugiego człowieka. Kiedy przyprowadziłem go do siebie, dałem mu ubrania, rozmawiałem z nim, czułem pewną lekkość. Byłem zadowolony, może i szczęśliwy? Ale czym to się ma? Czyżby to pomoc innym przynosiła takie uczucie? Jeśli tak to mogę to robić do końca życia,  pomagać ludziom oczywiście – To tutaj – powiedziałem sprowadzając zamyślonego blondyna na ziemię, musiał się nad czymś nieźle głowić, jeżeli nawet nie zauważył, że dojechaliśmy. Dom rodziców Nialla był mały, otoczony ładnie zadbanym ogródkiem. Było już dość późno, więc nie widziałem dokładnie jego wyglądu, w końcu zbliżała się 22 – Gotowy? – poklepałem spiętego chłopaka po ramieniu, niebieskooki wpatrywał się w budowlę stojącą przed nami jak w obrazek lecz też z przerażeniem.
 - Chodźmy – wydusił z siebie na tyle głośno, że mogłem go dosłyszeć. Wysiedliśmy  z auta jednocześnie i ramię w ramię podążaliśmy wysypaną kamyczkami ścieżką do drzwi wejściowych – Dużo się nie zmieniło – zauważył Niall lustrując cały ogródek, zacząłem również się rozglądać zaciekawiony. Wokoło było mnóstwo krzaków różanych, które pewnie mama blondyna uwielbiała, akurat w tej porze roku były przysypane białym puchem. Z pod śniegu wystawały głowy krasnali ogrodowych oraz dało się zauważyć zarys grządek, gdzie pewnie sadzono zioła i warzywa. Był to normalny ogródek niczym wyróżniający się od reszty. Nawet nie zauważyłem kiedy doszliśmy do drzwi, a Niall niepewnie pukał do drzwi. Przytrzymałem go za ramię bo przez chwilę wydawało mi się, że zaraz stchórzy i ucieknie. Lecz na całe szczęście się tak nie stało. Drzwi otworzyła nam kobieta średniego wzrostu o jasnych włosach i bladej karnacji. Od razu dostrzegłem, że Niall jest bardzo do niej podobny, więc była to pewnie jego mama. Spojrzała na nas  zdezorientowana i troszeczkę zdziwiona.
 - A panowie do kogo?  - spytała, gdyż żaden z nas nic nie mówił. Szturchnąłem chłopaka stojącego po mojej prawej, który stał jak wryty i wgapiał się w swoja matkę. Kątem oka dostrzegłem zawiedzenie na jego twarzy, pewnie dlatego że go nie poznała. No ale czego on mógł się spodziewać skoro nie widzieli się dwa lata?! Szturchnąłem go jeszcze mocniej, gdyż blondyn w ogóle nie reagował. Stał tak blisko mnie, że aż czułem jak cały się trząsł. 
 - Cześć mamo – powiedział łamiącym się głosem czekając na reakcję swojej rodzicielki. Kobieta otworzyła szeroko oczy nie dowierzając w to co usłyszała.  Nagle uśmiechnęła się szeroko i w mig pokonała dzielącą ją odległość od syna i mocno go przytuliła. Uśmiechnąłem się widząc taką uroczą scenkę, i czego tu się bać? Wiedziałem, że mama na pewno go przyjmie z otwartymi ramionami. Niall zerknął na mnie i uśmiechnął się, w jego oczach dostrzegłem iskierki szczęścia, mam nadzieję, że  na zawsze zagoszczą w tych niebieskich tęczówkach.
 - Synku, to naprawdę ty?! Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłam! – jeszcze mocniej go przytuliła, chyba z obawy że to wszystko mogłoby się jej tylko przyśnić – Dzwoniłam do ciebie, szukałam cię – kobieta zachłystnęła się łzami szczęścia – Już myślałam, że ci się coś stało – odsunęła się od niego żeby mu się przyjrzeć – ale ty urosłeś, jesteś strasznie chudy – zmierzyła go od stóp do głów kręcąc głową z niezadowolenia.
 - Tęskniłem za tobą mamo – powiedział blondyn – Tak bardzo cię kocham – ucałował rodzicielkę w policzek,  na co ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej. W jej oczach także tańczyły iskierki szczęścia, kolejna rzecz którą chłopak po niej odziedziczył – Mamo to Zayn. To on przekonał mnie, żebym tutaj przyjechał, bardzo mi pomógł – oboje spojrzeli na mnie, a ja poczułem się strasznie niezręcznie. Jeszcze nigdy wcześniej tak dziwnie się nie czułem, to było coś zupełnie nowego. Nie miałem pojęcia co powinienem teraz zrobić, czy przedstawić się, czy może najlepiej jakbym sobie stąd poszedł?
 - Nie wiem jak ci dziękować – mama Nialla obdarzyła mnie szczerym uśmiechem, po czym zamknęła mnie w swoim uścisku tak samo jak wcześniej blond chłopaka. Posyłając Niallowi zdziwione spojrzenie, na co on tylko się dźwięcznie zaśmiał, odwzajemniłem uścisk i poklepałem kobietę po plecach.
 - Co tu się dzieje? – spojrzałem w kierunku z którego dochodził ten męski głos, kątem oka zauważyłem jak Niall przełyka głośno ślinę, a z jego oczu znikają te wesołe iskierki, matka blondyna puściła mnie i spojrzała na swojego męża uśmiechając się do niego. Podążyłem za ich wzrokiem troszeczkę zestresowany, bałem się jak ojciec Nialla będzie się zachowywał. Przyjrzałem mu się bliżej, był dość niski, trochę osiwiały, wyglądał jak przeciętny pięćdziesięciolatek, szczerze mówiąc to nic szczególnego w jego wyglądzie nie zauważyłem. Miał dość przyjemne rysy twarzy i jakoś trudno mi było uwierzyć w to co jakąś godzinę temu opowiadał mi blondyn – Niall? – spytał nie dowierzając w to co widzi. Podszedł bliżej i przyjrzał się blond chłopakowi, który przyrósł chyba do tej wycieraczki. Z niepokojem oczekiwałem tego co może się zaraz wydarzyć. Ojciec Nialla wpatrywał się w swego syna z nieodgadnionym wyrazem twarzy, natomiast on sam zaczął przyglądać się czubkom swoich starych trampek. Kątem oka zarejestrowałem jak ręka starszego mężczyzny się podnosi, przez moment myślałem, że chciał uderzyć swego syna. Lecz on podszedł do niego jeszcze bliżej i przytulił blondyna do swojej piersi. Niall niedowierzając w taki obrót wydarzeń spiął się jeszcze bardziej, lecz w końcu rozluźnił się i poklepał ojca po plecach – Synku, ja-ja przepraszam! To wszystko co ci powiedziałem, ja-ja nie powinienem był tego mówić. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję! Przepraszam! Czy mi wybaczysz? – w oczach taty Nialla zalśniły łzy, które zaczęły spływać po pomarszczonych ze starości policzkach.
 - Już dawno ci wybaczyłem – wyszeptał blondyn również płacząc, ale tym razem płakał ze szczęścia. Pierwszy raz od dłuższego czasu płakał ze szczęścia, uśmiechał się, a w jego oczach znów zalśniły iskierki szczęścia, które od dwóch lat schowały się głęboko we wnętrzu chłopaka. Patrząc tak na jego szczęście, nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Przed moimi oczami staną bezdomny blond chłopak leżący na śniegu pod moim blokiem, a za moment w tym samym miejscu pojawił się ten sam chłopak przytulający swego ojca. Nie mogłem uwierzyć, że w ciągu zaledwie kilku godzin jego nastrój i nastawienie do życia tak bardzo się zmieniło. Można powiedzieć że to była magia, Magia Świąt.
Stojąc pod domem Nialla i przyglądając się mu, zrozumiałem, że zrobiłem coś dobrego.
Uświadomiłem sobie, że to będzie mój cel w życiu.
Będę pomagał innym.


______________________________________________________________

Jak ja się cieszę, że udało mi się to dzisiaj dodać!
Tyle czasu zajęło mi pisanie tego shota i w końcu skończyłam ;)
Mam nadzieję, że wam się spodoba i zaszczycicie mnie komentarzami!
Wiem, że mój shocik nie jest idealny, ale na prawdę chwilami mi się ciężko to pisało ;P

PS. Prolog do nowego opowiadania pojawi się po pewnie w sobotę albo w niedzielę, do końca nie jestem jeszcze pewna dokładnego terminu, za co przepraszam!

~Love u all ~ <3
- by Laura Nowak  

sobota, 22 grudnia 2012

Siemka!

Witam wszystkich na moim kolejnym blogu ;)
Mam nadzieję, że moi poprzedni czytelnicy tutaj zajrzą ;)
Mam również nadzieję, zyskać nowych ; p
oby nowa historia wam się spodobała, bo bardzo długo nad nią myślałam ;)
Prolog pojawi się po świętach, bo jak a razie chcę napisać świątecznego shota! Nad którym zaczęłam pracować i chcę się z nim wyrobić ;) zamieszczę go na moim starym blogu, ale don't worry! Postanowiłam wszystkie short story i shoty ze starego bloga przenieść na tego, żeby więcej osób je przeczytało ( oczywiście mojego starego bloga nie będę usuwała ) !
Tak więc podsumowując wychodzi na to, że świąteczny shocik pojawi się na starym i nowym bloga ;P
a oto mój staruszek: xd
KLIK


~ Love u all ~  <3
 - by Laura Nowak